Wielkość chrześcijańskiego i patriotycznego ducha przodków podstawą egzystencji Ojczyzny
- Świętujemy kolejną rocznicę odzyskania niepodległości po 123 latach zniewolenia. Po tak długim okresie, po zmianie kilku pokoleń, po prowadzeniu polityki wynaradawiającej, polityki germanizacyjnej i rusyfikacyjnej. Przecież wróg usiłował kupować wielu Polaków urzędami, korumpował finansowo, przedstawiał i nęcił perspektywami kariery i wygodnego życia. A jeśli ktoś był przeciwny, to bezwzględnie niszczył i prześladował. Dlaczego większość Polaków nie zdradziła, ale widziała wroga i wygodnie żyjących zdrajców, a nie poszła ich śladem. Jak to się stało, że tak wielu Polakom, wielu pokoleniom przekazano ducha wiary, męstwa, wierności, a nie zdrady i służalczości? Gdzie tkwiło źródło siły i ufności?
Miejmy nadzieję!… nie tę lichą, marną,
Co rdzeń spruchniały w wątły kwiat ubiera,
Lecz tę niezłomną, która tkwi jak ziarno
Przyszłych poświęceń w duszy bohatera (Adam Asnyk, Miejmy nadzieję)
- Duch narodu nie został złamany ani przetrącony. Oczy były otwarte i przenikały ciemności manipulacji zwodzicielskiego ukąszenia demona. Dlatego zwyciężyły wartości, i to te trwałe, nie doraźnie, szyte na miarę własnego interesu i podlewane sosem kłamstwa. Pewnie w sercach Polaków były wyryte złotymi zgłoskami tęskne, tkliwe, a zarazem tchnące nadzieją słowa wieszcza narodowego, Adama Mickiewicza: „Litwo, Ojczyzna moja, ty jesteś jak zdrowie / ile cię trzeba cenić ten tylko się dowie / kto cię stracił. Dziś piękność twą w całej ozdobie / widzę i opisuję, bo tęsknię po tobie” (Pan Tadeusz). Cenił jak najdroższy skarb, jak zdrowie. Po stracie widział głębiej jej piękno i tym bardziej tęsknił. Czy trzeba stracić byt niepodległy, żeby docenić niezależność? Czy trzeba stać się niewolnikiem, żeby pokochać prawdziwą wolność? Czy trzeba poczuć się jak mały, niedojrzały chłopiec, żeby zobaczyć, jak głęboko kłamie oszust?
- W atmosferze niepodległości, prawdziwej miłości ojczyzny i ducha męstwa wyrastało pokolenie synów, których ojcowie walczyli o niepodległość w 1918 r., a potem z nawałą bolszewicką w 1920 r. Pokolenie wielkich bohaterów, którzy mieli piękną nadzieję i wspaniałą mądrość; wyrośli z potu własnej pracy i duchowych zmagań, na polu bitew i dojmującego cierpienia. To ci właśnie ojcowie przekazali im wiarę, prawdziwą wolność, hart ducha i chrześcijańskie korzenie naszej ojczyzny.
Do takich synów należeli przyjaciele: Jan Bytnar ps. Rudy (1921-1943) i Aleksy Dawidowski ps. Alek (1920-1943) z pokolenia, które urodziło się w wolnej Polsce, za którą ich ojcowie walczyli, a potem w pocie czoła ją budowali, dźwigając z ruin wojennych.
Jan Bytnar ps. Rudy urodził się w Kolbuszowej. Pochodził z rodziny o silnych tradycjach niepodległościowych. Jego ojciec Stanisław służył w Wojsku Polskim, wywodził się z Legionów, później pracował jako nauczyciel. Matka, Zdzisława Rechul, była nauczycielką. Młody Jan dorastał zatem w atmosferze patriotyzmu. Przeprowadzili się do Warszawy. Od 1933 r. Janek uczęszczał do prestiżowego gimnazjum im. Stefana Batorego, gdzie poznał i zaprzyjaźnił się z Alksym Dawidowskim ps. Alek i Tadeuszem Zawadzkim ps. Zośka. Po wybuchu II wojny światowej wstąpił do organizacji podziemnych, ażeby toczyć walkę z najeźdźcą niemieckim. Był członkiem Związku Walki Zbrojnej i Szarych Szeregów. Spokojny, zrównoważony, inteligentny toczył psychologiczny bój o wolność Polski. W Małym Sabotażu zrywali niemieckie flagi, pisali hasła przeciw Polakom uczęszczającym do niemieckiego i wrogiego kina, co było aktem kolaboracji z najeźdźcą: „Tylko świnie siedzą w kinie”. Złapanie go na gorącym uczynku oznaczało dla niego śmierć, jeśli przedtem nie tortury, ażeby wydał kolegów. Niestety, 23 marca 1943 został aresztowany w mieszkaniu przy al. Niepodległości 159. Rewidujący domostwo Niemcy znaleźli sporo materiałów, które obciążały „Rudego”, wobec czego zabrano go do katowni na Al. Szucha, gdzie był wielokrotnie bity do nieprzytomności przez przesłuchujących go Niemców. Jego ciało było zmaltretowane, posiniaczone, narządy wewnętrzne doznały głębokich obrażeń. Brutalność oprawców była bestialska. Nikogo nie wydał. Wraz z Janem Bytnarem ps. Rudy zabrano jego ojca, który trafił do Auschwitz.
„Nie lękajcie się. Jam zwyciężył świat”.
Miejmy nadzieję!… nie tę lichą, marną,
Co rdzeń spruchniały w wątły kwiat ubiera,
Lecz tę niezłomną, która tkwi jak ziarno
Przyszłych poświęceń w duszy bohatera (Adam Asnyk, Miejmy nadzieję)
Jego przyjaciel Aleksy Dawidowski ps. Alek (1920-1943) podharcmistrz, członek podziemnej organizacji Wawer (prowadziła mały sabotaż, np. malowała hasła na murach przeciw Niemcom, choćby znak polski walczącej), dowódca drużyny Grupy Szturmowej, odznaczony Krzyżem Virtuti Militari.
Od 1940 roku służył jako łącznik w komórce więziennej Związku Walki Zbrojnej. Na początku 1941 roku wszedł w skład Szarych Szeregów Chorągwi Warszawskiej. Tutaj warto zacytować opinię dowódcy oddziałów Stanisława Broniewskiego ps. „Orsza”, który tak wspomina Dawidowskiego: „Alek Dawidowski, członek szaroszeregowego hufca „MG”, a w jego ramach członek organizacji „Wawer”, głęboko przeżywał wszystkie okupacyjne wydarzenia. Gdzieś na dnie serca tkwiła bolesna zadra – śmierć ojca z rąk niemieckich. Każda tragedia narodowa, każda łapanka, każda egzekucja rozrywała starą ranę. Młody, silny, wysoki, wysportowany chłopiec, pędzący w krótkich spodenkach na rowerze, miał jakiś smutek w oczach. Opalone dłonie nieraz zaciskały się mocno na rowerowej kierownicy, gdy przed oczyma mignął obraz niemieckiego bezprawia. Lecz nie zaciskały się bezsilnie. Alek walczył. Walczył i mimo że dalecy jesteśmy od używania na kartkach słów przesadnych, słów pełnych patosu, trzeba jasno powiedzieć, że walczył po rycersku. Walczył, bo Niemcy gnębili innych, walczył, bo czuł się dość silnym, by bronić innych, lecz jednocześnie walczył wewnętrznie. Kiedyś przejeżdżającemu czy przechodzącemu Krakowskim Przedmieściem Alkowi rzucił się w oczy nowy obraz niemieckiego bezprawia […]”. I tutaj zaczyna się kolejna niezwykła historia z udziałem Alka. Walczący w ramach „Wawra” młody żołnierz zauważył, iż tradycyjna tablica pod pomnikiem Mikołaja Kopernika, głosząca wdzięczność narodu polskiego, została zastąpiona napisem „Dem grossen Astronomen”, który mocno poruszył Dawidowskiego. Co ciekawe, pomnik stał niemal sto metrów od posterunku policji. „Alek”, nie zaważając na konsekwencje i zagrożenie, 11 lutego 1942 roku wdrapał się na cokół, odkręcił żelazną tablicę i ukrył w kupie śniegu. To była walka o serce, o umysł i stan świadomości Polaków.
We wrześniu 1940 roku „Alek” zdecydował się na uzupełnienie luk w wykształceniu, podejmując się nauki w Państwowej Szkole Budowy Maszyn” [https://warhist.pl/biografie/aleksy-dawidowski/ 08.11.24]. Bo chciał być mądry dla przyszłej Polski.
Uczestniczył w akcji pod Arsenałem, która zuchwale odbiła ciężko, wręcz bestialsko przesłuchiwanego Rudego. Po odbiciu wracał biegiem z swoją grupą, gdy spotkał po cywilu Niemców. Nie rozpoznał ich. Jeden z nich strzelił mu w brzuch. Ranny nadludzkim wysiłkiem rzucił dwa razy granatami, żeby obronić swoich podkomendnych (por. Aleksander Kamiński (pseud. Juliusz Górecki), Kamienie na szaniec, Katowice 19575, s. 105-107). Operacja natychmiastowa nie poprawiła stanu zdrowia. To były ostatnie godziny. „Lecz Alek czuł się doskonale. Mimo wzrastających bólów był wesoły i bardzo żywy. Ciągle go ktoś odwiedzał z rodziny, Basia (jego dziewczyna – S. Z.), któryś z przyjaciół. – No, nareszcie się wyśpię! Wyśpię za wszystkie czasy – żartował. A do Basi poważnie: – Nie uwierzysz, ale jednym z powodów mego zadowolenia jest to, że wreszcie ja sam cierpię. Dotąd cierpieli inni. Tyle ludzi. Ojciec… A ostatnio przeze mnie matka… To, że mnie dotąd omijało, było nieznośne. Teraz wszystko w porządku.
Basia patrzy w twarz kochanego chłopca i choć szarpie nią niepokój, uśmiecha się łagodnie. Bierze ręce Alka w swoje dłonie i głaszcze je delikatnie.
Alek przymyka oczy, jest mu tak dobrze…” To chłopak, który ma zaledwie 23 lata, a przeżywa cierpienie i ból jak bohater. Już długo chciał się solidaryzować z cierpiącymi, poczuć trudności. W logice ludzkiej zupełnie niezrozumiała postawa.
„Drugiego dnia po operacji nastąpiło silne pogorszenie. Mocny, tępy ból nie ustawał ani na chwilę.
– Jak tam Rudy? Tak bardzo chciałbym go zobaczyć i pogadać z nim. Ten ma dopiero do opowiadania!
Alek nie wiedział nic o ciężkim stanie Rudego. Nie powiedziano mu, by go nie martwić”. Sam strasznie cierpiący, pyta o zdrowie przyjaciela, czuje głęboką tęsknotę spotkania się z nim, a zarazem solidarność. To jakby wcielone w życie słowa św. Pawła: „Jedni drugich brzemiona noście” (Ga 6,2).
„Temperatura wzrastała. Osłabienie opanowywało ciało. Gdy został sam z kimś z rodziny – poprosił o portmonetkę. Z jednej z jej przegródek wyjął malutką karteczkę. Ręką Basi była na niej napisana modlitwa, która Alka najwięcej wzruszała. «Kto się w opiekę odda Panu swemu, a całym sercem szczerze ufa Jemu, śmiele rzec może: mam obrońcę Boga, nie przyjdzie na mnie żadna straszna trwoga…»Alek słuchał odczytywanych słów psalmu – i uśmiechał się. Rzecz nie do wiary: mimo cierpień fizycznych Alek wciąż czuł się bardzo dobrze. Śmierć? Najprawdopodobniej ominie go tym razem. Ale gdyby przyszła – niech przychodzi, Niech spieszy! Jest całkowicie gotów na jej przyjęcie. Tyle setek razy już o niej myślał. Tak zawsze był na nią gotów, że zżył się z nią i niemal zaprzyjaźnił. Swoją część roboty «odwalił». A przy tym był w tak przyjaznych stosunkach z Panem Bogiem!
– Hallo, jak tam Rudy? = Mówił już tak cicho, że Jędrek musiał pochylić się nad rannym. Było rzeczą oczywistą, że każdej godziny może nastąpić koniec. […] Odchodził w zaświaty ich najdroższy przyjaciel, a oni byli [koledzy – S. Z.] bezsilni. Tu już nie pomóc nie mogli. Alek gasł. Tracił przytomność Rozumiał już, że gra jego życia dobiega końca. Rozumiał i nie przestawał się uśmiechać. Cóż to za cudna była gra!” [Aleksander Kamiński (pseud. Juliusz Górecki), Kamienie na szaniec, Katowice 19575, s. 107-109].
- Rozważam o tym młodym Alku, nie tyle o jego heroicznej śmierci, choć także, ale o pięknym i czystym sercu. Widzę jego ideały: w czasie pokoju uczył się dla swego rozwoju, poznawania piękna historii i miłości Ojczyzny. Nawet w czasie wojny podjął studia. Gdy przyszła potrzeba jej obrony, to te same wartości kazały mu stawać w obronie słabych, prześladowanych, w obronie Ojczyzny. Niesamowita przyjaźń tych chłopaków i dobre zmaganie, ażeby być lepszym w sporcie, w nauce, w przekraczaniu samego siebie.
Myślę o naszej kochanej Ojczyźnie i jej dzieciach. Czy przez mniejsze wymagania albo bez wymagań, bez pracy, również tej domowej w szkole, i wysiłku zbuduje się dobrego, prawego, uczciwego obywatela, Polaka, sąsiada, narzeczonego, przyjaciela?
Myślę o pokoleniu Polaków, nas tu obecnych, pracowników, nauczycieli, ludzi odpowiedzialnych za życie społeczne, rządzących, profesorów, uczonych, publicystów i pytam, czy jest dobrem dla Polski Ojczyzny naszej zabijanie dzieci nienarodzonych, nieświadomych jeszcze obywateli Polski, tym bardziej w dobie potężnego kryzysu demograficznego? To przecież jest moralnie zalegalizowane bezprawie. Czy jest dobrem dla Polski usuwanie lekcji religii ze szkół jak za czasów dyktatury komunistycznej? To przecież wiara, że Polska zmartwychwstanie tak, jak Jezus zmartwychwstał, pozwoliła przetrwać najczarniejsze godziny prześladowania i terroru. Czy jest dobrem dla Polski niszczenie wartości chrześcijańskich i zbudowanego na nich porządku, dzięki którym przetrwał naród polski i Ojczyzna została uratowana?
Zapytajmy wielkich i mądrych poetów, zwanych wieszczami. Oto Adam Mickiewicz: „Panno Święta, co Jasnej bronisz Częstochowy i w Ostrej świecisz bramie / Ty co gród zamkowy, nowogródzki otaczasz z jego wiernym ludem / jak mnie dziecko do zdrowia powróciłaś cudem” – odwołuje się do Maryi, Królowej Polski, naszej Obrończyni. Czy nie jest to wyznanie wiary? A Cyprian Kamil Norwid: „Do kraju tego, gdzie pierwsze ukłony / Są jak Chrystusa odwieczne wyznanie / Bądź pochwalony. / Tęskno mi, Panie” (Moja piosenka). To przecież odwołanie się do aktu szacunku dla człowieka i pokory wobec Jezusa, ponieważ pokora wobec Boga warunkuje szacunek wobec człowieka. A Juliusz Słowacki jakby w wieszczym natchnieniu wołał głosem idącym przez pokolenia: „Z pokorą teraz padam na kolana, / Aby wstał silnym Boga robotnikiem. / Gdy wstanę, mój głos – będzie głosem Pana, / Mój krzyk – ojczyzny całej będzie krzykiem, / Mój duch – Aniołem, co wszystko przemoże./ Tak mi dopomóż Chryste Panie Boże!” (Tak mi Boże dopomóż). Czy poznaliby nasz kraj? A my, czy rozpoznajemy siebie i nasze myślenie w ich duchu i wartościach? Przed kim albo przed czym zginamy kolana?
Lecz nie przestajmy czcić świętości swoje,
I przechowywać ideałów czystość:
Do nas należy dać im moc i zbroję,
By z kraju marzeń przeszły w rzeczywistość (Adam Asnyk, Miejmy nadzieję).
Boże broń naszej Ojczyzny! Boże źródło Mądrości i Prawdy oświecaj umysły Polaków, żeby nie zaprzedali się kłamstwu i obłudzie! Boże zachowaj naszą Ojczyznę!